BRATANKI – GOŚCIE I DOMOWNICY
I do szabli, i do szklanki
Kto w Polsce nie zna choćby pierwszych słów przysłowia: Polak, Węgier – dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki, oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi? Po węgiersku brzmi to tak: Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol s issza borát, vitéz s bátor mindkettője, áldás szálljon mindkettőre. Węgrzy też dobrze znają to, najpewniej datujące się na XVIII wiek, a spopularyzowane sto lat później, porzekadło. Trafnie oddaje ono wielowiekową i wyjątkową, bo nie mającą swojego odpowiednika w Europie, relację między dwoma narodami. W pamięci historycznej Polaków i Węgrów żywe są de facto same dobre wspomnienia i mamy nawzajem nieco wyidealizowany obraz tego drugiego. W niepamięć poszły ciemne karty historii, takie jak nieudana wyprawa polskiego królewicza Kazimierza Jagiellończyka po węgierską koronę w 1471, czy najazd Jerzego II Rakoczego na Polskę, który w 1657 postawił ją przed groźbą rozbiorów. Pamiętamy za to, że dzięki Węgrom mamy św. Kingę, św. Jadwigę i Stefana Batorego, a oni dzięki nam królów Władysława II i Ludwika II oraz generała Józefa Bema. Przez pokolenia pomijamy to co nas dzieli i skupiamy się na tym co nas łączy, czując dużą wzajemną sympatię.
Trudny język
W Polsce mieszka dość liczna grupa Węgrów, chociaż statystyk nikt nie prowadzi. Zasadniczo dzielą się na tych, którzy goszczą tu krótko, tak jak pracownicy międzynarodowych firm, przyjeżdżający na kilkuletnie kontrakty, oraz tych którzy ze względów rodzinnych związali się z naszym krajem na dłużej, niekiedy nawet na resztę swojego życia.
– Jakbym miała trafić do innego kraju w Europie, to się cieszę, że trafiłam do Polski. – zdecydowanie mówi Timea Balajcza, a w zasadzie Balajcza Timea, bo na Węgrzech przedstawia się najpierw nazwiskiem, a potem imieniem. Timea urodziła się w Budapeszcie. Gimnazjum kończyła w Paryżu, gdzie jej mama przez pięć lat pracowała jako przedstawicielka jednego z węgierskich monopolów. Wróciły do Budapesztu w 1986 roku, gdy czuć już było nadchodzące zmiany, ale długo jeszcze Węgry nie przypominały świata, który miały okazję poznać podczas pobytu we Francji. Timeę ciągnęło na Zachód. Na studiach skorzystała z nadarzającej się okazji i w ramach programu Erasmus trafiła na rok do Rotterdamu.
– Nikt nie imprezował, tylko Polacy i Węgrzy. Polscy studenci zorganizowali zabawę i przyszłyśmy my - dziewczyny z Węgier. Nie dotarli ani mieszkający naprzeciwko Czesi, ani Słowacy, ani Ukraińcy i Rumuni. – wspomina Timea. To tam, na imprezie, poznała swojego męża Roberta, wówczas studenta warszawskiej SGH.
Istvan Tanczos
Istvan Tanczos swoją przyszłą żonę Dorotę też poznał podczas zabawy, a konkretnie na dyskotece nad polskim morzem, gdzie wraz ze znajomymi przyjechał na zaproszenie koleżanki ze studiów – jedynej Polki w ich grupie. To było w 1987 roku. Istvan jest z pochodzenia Węgrem, ale na samych Węgrzech nigdy nie mieszkał. Urodził się w Czechach, gdy miał sześć lat przeprowadził się z rodzicami na Słowację do rodzinnej miejscowości ojca. Podstawówkę skończył węgierską, liceum słowackie. Potem studiował stomatologię w Bratysławie.
Z Dorotą pobrali się w 1992 roku. – Tak się to ułożyło, że w czwartek odbierałem dyplom, a w sobotę braliśmy ślub. Na Słowacji mieliśmy ślub cywilny i wesele na 100 osób, a później, po miesiącu, mieliśmy ślub kościelny i drugie wesele na 100 osób w Polsce. – wspomina Istvan. Mają trójkę dzieci: Mateusza (26 l), Weronikę (22 l) i Michała (16 l). Weronika jako jedyna poszła w ślady taty i studiuje higienę stomatologiczną.
Judit Kovacs, Markus Sinkai i Peter Kerkay
Judit Kovacs, Peter Kerkay i Markus Sinkai pracują dla dużej, międzynarodowej firmy, która swoją centralę na kraje Europy Środkowo-Wschodniej ma w Warszawie. Judit trafiła do Warszawy w styczniu 2017. Przeniosła się tu, żeby rozwinąć i podnieść kwalifikacje zawodowe. Zaskoczyło ją jak trudnym językiem jest polski. Miała nadzieję, że mieszkając w Warszawie podłapie trochę języka i będzie jej łatwiej rozumieć ludzi i kulturę, ale niestety dla jej węgierskiego ucha polski okazał się barierą nie do pokonania i w codziennym życiu posługuje się angielskim.
Za to Peter Kerkay jest polskim zafascynowany. Zaczął się go uczyć od samego początku swojego pobytu w naszym kraju, czyli od listopada 2016. Najpierw samemu, wspomagając się aplikacją Duolingo na smartfonie. W lutym 2018 rozpoczął regularne lekcje z nauczycielem, dzięki czemu zaczął mówić po polsku. – Uważam, że jeżeli odwiedzasz inny kraj to twoim gospodarzom będzie miło jeżeli potrafisz przynajmniej przywitać się, podziękować, albo zamówić piwo w ich języku. – I dodaje: – Lubię polski język. Jest interesujący, pełen wyjątków i po dwóch latach jego nauki wciąż czerpię z niej przyjemność. Petera interesuje też polska historia i kultura. Włożył sporo wysiłku w to, by po swojej przeprowadzce do Warszawy poznać i zrozumieć to miasto: – Myślę, że te dwie rzeczy – język i poznanie historii pomogło mi się tu zaaklimatyzować. Warszawa spodobała mi się od pierwszego wejrzenia, to zielone miasto, pełne śladów historii.
Markus Sinkai rozpoczął pracę w Polsce w lutym 2017 roku i ciężko przeżył pierwsze zderzenie z polską, mroźną zimą, ale z czasem przyzwyczaił się do naszego klimatu. W pracy posługuje się angielskim: – Zanim wrócę z pracy do domu jestem już tak zmęczony, że po prostu nie mam siły uczyć się polskiego. Kiedy potrzebuję, robię sobie notatki i korzystam z Google Translator, żeby wiedzieć co jest napisane, np. wyjście bezpieczeństwa. – śmieje się – Dzięki temu znam wiele poszczególnych słów i kiedy ludzie rozmawiają jestem w stanie zrozumieć temat rozmowy.
Timea Balajcza przyjechała do Polski mając 23 lata, niespełna rok po poznaniu Roberta. Do dziś pamięta pierwszą mroźną zimę w Polsce, gdy temperatura spadała do minus dwudziestu stopni. W 1996 roku wzięli ślub. Nie obyło się bez przygód. Timea nie znała wówczas polskiego, porozumiewali się z Robertem po angielsku. Ślub cywilny odbył się w Polsce. Ambasada przysłała tłumaczkę, która tak fatalnie mówiła po węgiersku, że Timea jej nie rozumiała. – Po ślubie powiedziałam mężowi, że się zgodziłam, tylko nie wiem na co. Potem na Węgrzech wzięli ślub kościelny. Udzielał im go ksiądz, który miał ceremonię prowadzić w języku angielskim. – Może i znał angielski, tylko zapomniał mówić po angielsku i cały ślub odbył się po węgiersku. Robert szeptał mi w trakcie: I don’t understand. Potem powiedział, że nie wie, czy nasz ślub jest w ogóle ważny, bo ja nic nie rozumiałam po polsku a on po węgiersku. – śmieje się Timea.
Od razu zdecydowali się na mieszkanie w Polsce. Przeważyło to, że Robert miał już pracę. Timea mieszkała przedtem we Francji i w Holandii, więc przeprowadzka do Polski nie stanowiła dla niej problemu. Język też jej nie przerażał, bo wiedziała że prędzej niż później go opanuje. Mieszkając we Francji odkryła, że ma ogromy talent do języków. Dziś oprócz polskiego włada angielskim, francuskim, niemieckim, hiszpańskim i norweskim. Ale zanim opanowała język swojej nowej ojczyzny miała problem ze znalezieniem pracy. Szansę dostała w 1996 roku w Auchan, które otwarło sklep w Piasecznie. Jak każdy pracownik wyższego szczebla (Timea jest ekonomistką) musiała odbyć roczny staż na hali sklepowej. Pierwszego dnia pracy, ze słownikiem w ręku, stanęła przed trzema pracownicami z działu szklanek. Ona nie mówiła po polsku, one mówiły tylko po polsku. Wszystkie cztery były trochę przerażone. Ale szybko przyswajała kolejne słowa i w krótkim czasie opanowała nowy język. Tak jak lubi – na żywo, pracując i rozmawiając z ludźmi. – Pamiętam, że kiedy znałam już polski wielkim przeżyciem było dla mnie kiedy na dworcu kolejowym zrozumiałam komunikat po … rosyjsku. Zadzwoniłam wtedy do mojej mamy: Mama, ja rozumiem rosyjski!
Istvan Tanczos, tak jak Timea Balajcza, nigdy formalnie nie uczył się polskiego: – Znałem czeski, słowacki, rosyjskiego uczyliśmy się w szkole i kolejny język słowiański przyszedł mi bardzo łatwo. Jak poznałem żonę to mówiłem i pisałem do niej listy po słowacku, a ona do mnie po polsku. – opowiada. – Kiedy poszedłem do pracy nikt z pacjentów nie skarżył się na problemy językowe. Gładko to poszło.
Z samym dostaniem pracy nie poszło już tak łatwo. Dyplom nostryfikował bez problemów, ale był kłopot z uzyskaniem prawa do wykonywania zawodu. Zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami, nie wolno było zatrudniać obcokrajowców stomatologów. Na obywatelstwo polskie czekało się 5 lat. Urzędnicy pytali: „Po co pan przyjechał? Możecie mieszkać na Słowacji i niech tam pan pracuje.” Ale on chciał pracować w Polsce, bo tu jest inna kultura chodzenia do dentysty, na Słowacji byłby też kłopot ze znalezieniem pracy dla żony – nauczycielki. Kazano mu czekać aż się zmieni ustawa. – W końcu się udało, bo teść mi pomógł i dostałem tymczasowe prawo wykonywania zawodu, które przedłużałem aż do uzyskania obywatelstwa. – wspomina. Dziś jest właścicielem 4-fotelowej kliniki stomatologicznej w Górze Kalwarii i specjalizuje się w implantologii. Bardzo dużo Węgrów odwiedza jego gabinet: – Wziąłem sobie za punkt honoru, że Węgrów leczę za darmo, staram się chociaż w taki sposób wspierać ziomków. Z racji na to mam z nimi częsty kontakt. Miło z kimś pogadać po węgiersku.
Śmiejemy się z tych samych rzeczy
Timea Balajcza
Timea Balajcza po latach pracy dla francuskich firm działających w Polsce zdecydowała się na otwarcie własnego biznesu. Zrobiła to i dla siebie i dla swojej rodziny – mają z Robertem trzy córki: bliźniaczki Emmę i Laurę (20 l) oraz Dianę (16 l). Od 9 lat kieruje firmą tłumaczeniową i chwali sobie prowadzenie jej w Polsce - Gdybym miała firmę na Węgrzech, to byłabym jedną z 10 milinów, a tutaj jestem tą Timeą z Węgier i to mi bardzo pomaga. Ludzie pamiętają mnie i są do mnie, jako do Węgierki, bardzo dobrze nastawieni. To dla mnie wielki pozytyw w prowadzeniu biznesu. – podkreśla Timea. To, że Polacy i Węgrzy są do siebie bardzo dobrze nastawieni wie z obserwacji i swojego doświadczenia.
Nikt na co dzień nie myśli, a nawet nie każdy o tym wie, że nasze narody łączy wspólny kod kulturowy: wielowiekowe doświadczenie bycia krajem kresowym i przedmurzem chrześcijaństwa, kultura szlachecką z jej umiłowaniem wolności i martyrologia narodowa, która sprawia, że historię postrzegamy jako ciąg tragedii dotykających nasze kraje przy obojętności wielkiego świata. Wiemy to co widzimy. – Pewne zachowania są podobne. Jeśli mam porównywać koleżanki z Węgier i Polski to, poza językiem, nie widzę większych różnic. Rozumiemy się. Kiedy jadę do Francji, to widzę jak Francuzi z pewnym zdziwieniem reagują na różne moje wypowiedzi. – opowiada Timea Balajcza. Markus Sinkai też zauważa, że – Mentalność Polaków i Węgrów jest bardzo podobna. Kiedy żartujemy z polskimi kolegami w pracy to śmiejemy się z tych samych rzeczy. Markus i Judit zauważają, że zarówno Węgrów jak i Polaków charakteryzuje duma i przywiązanie do własnej historii i tradycji, a także pesymizm i koncentracja na negatywnych aspektach spraw, co odróżnia nas od nacji Europy Zachodniej. Źródła takiego podejścia upatrują w przeszłości naszych mocno doświadczonych narodów.
Petera Kerkay’a zdziwiło, że Polacy uważają, że narzekanie to taka typowa polska specyfika: – Ale Węgrzy też narzekają! Kiedy Polacy mówią, że są w tym tacy wyjątkowi, to odpowiadam, że nie. Jesteśmy wschodnioeuropejskimi nacjami i myślimy dość podobnie.
Tradycjonaliści i nieuprzejmi kombinatorzy
Czy coś ich w Polsce zaskoczyło? Istvan Tanczos mówi o religijności Polaków: – Mój tata jest wyznania kalwińskiego, mama jest katoliczką i zostałem ochrzczony, ale nie było u nas zwyczaju chodzenia do kościoła co tydzień. W Polsce tradycje kościelne są bardziej pielęgnowane. Timeę Balajczę też zdziwił związek Polaków z tradycją i to, że nie dotyczy to tylko starszego pokolenia: – Polacy są szczególnie związani z tymi zwyczajami, które dotyczą świąt. Dwanaście dań i dodatkowy talerz na Wigilię, koszyk na Wielkanoc, który bardzo mi się podobał, bo my takiego w Budapeszcie nie mamy. – Ale zwraca też uwagę na charakter Polaków: – Polacy są dość wybuchowi i potrafią zdecydowanie powiedzieć „nie”. Węgrzy będą narzekać, ale wprost nie zaprotestują. Kobiety w Polsce są dużo silniejsze niż Węgierki, często dominują w związkach. Tak je ukształtowała trudna polska historia. Węgierki nie mają w sobie aż tyle przebojowości. Może to są i stereotypy, ale znajdują potwierdzenie w tym, co mogę zaobserwować.
Polacy mają opinię kombinatorów: – Często mówię, że jak drzwi są zamknięte to Węgier będzie stał przed drzwiami, a Polak pójdzie z drugiej strony, zobaczyć, czy okno nie jest otwarte. – Timea wiąże to z różnym doświadczeniem komunizmu jakie miały nasze kraje. Na Węgrzech wszystko było dostępne. W Polsce żeby przeżyć trzeba było kombinować. To kombinowanie może prowadzić do nieporozumień. Peter opowiada: - Polacy bardzo rywalizują i przy tym kombinują, próbując uzyskać jak najlepszy wynik na skróty. Różnica między nami polega na tym, że kiedy my Węgrzy jesteśmy dumni z tego, że znaleźliśmy jakiś skrót, to Polacy starają się to ukryć. To mnie zaskoczyło w pracy i ciężko mi to zrozumieć i zaakceptować. Dlaczego nie być uczciwym i dumnym ze swoich rozwiązań, swojego osiągnięcia?
Timei przeszkadza nieuprzejmość Polaków, to że na ogół nie mówią „Dzień dobry”, ani „Na zdrowie”, kiedy ktoś kichnie, że nie są skłonni do pomocy, gdy ich o nią na ulicy poprosić. Nie może się do tego przyzwyczaić od kiedy się tu sprowadziła, czyli od 23 lat i uważa, że to także jest pokłosie niezwykle ciężkiej sytuacji lat 80-tych. Ale wie też z doświadczenia, że kiedy przełamie się początkową nieufność, Polacy są bardzo serdeczni i gościnni. Markus Sinkai ma podobne spostrzeżenia: – Polacy, dopóki ciebie nie znają, są dość zamknięci, wręcz podejrzliwi. Każdego ranka, wychodząc do pracy, spotykałem na podwórku tych samych ludzi wyprowadzających psy lub prowadzących dzieci do przedszkola i nie dawali żadnego znaku, że mnie rozpoznają, nikt się nie witał. Ciekawe było to, że ludzie dowiadując się, że jestem Węgrem, kompletnie się zmieniali. Tę zmianę widać było w ich twarzach i uśmiechach. Mówili: „O, jesteś Węgrem. Jak miło.” I nagle stawali się otwarci, zainteresowani i zdecydowanie bardziej rozmowni. Jednak zbliżenie się do Polaków wymaga sporo czasu. – podsumowuje.
Lubię, nie lubię
Co im się w Polsce podoba? Peter śmieje się, że zacznie od jedzenia, bo Węgrzy lubią o nim rozmawiać. – Kocham polskie zupy, są pyszne. W pierwszym roku mojego pobytu tutaj próbowałem żurek w dziesięciu różnych miejscach i nadal jem go, kiedy tylko mam okazję, bo go uwielbiam. Markus zauważa, że panująca wśród Węgrów opinia, że polska kuchnia to tylko kapusta i buraki jest bardzo krzywdząca. On też docenia polskie zupy, a szczególnie jedną: – Kiedy poznałem wasze chłodniki zakochałem się w nich. Chłodne zupy na Węgrzech to zupy owocowe i nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mogą być jakieś inne. Teraz ktokolwiek z mojej rodziny lub przyjaciół odwiedza mnie latem, zachęcam go żeby spróbował chłodnika.
Markus uważa piękno polskiej natury i rozmaitość krajobrazów za wyjątkowe bogactwo naszego kraju. To jego zdaniem potencjał nie w pełni wykorzystany przez nasz kraj. Peter z kolei bardzo lubi muzykę Chopina i podoba mu się, że Warszawa organizuje darmowe koncerty, promując twórczość wielkiego kompozytora i dbając o to narodowe dziedzictwo.
Istvan mieszkając od 27 lat w Polsce dostrzega jak bardzo nasz kraj rozwinął się przez te lata i jego obserwacje nie dotyczą jedynie stolicy, ale całego kraju. Nastąpił ogromny rozwój infrastruktury. Kiedy mama Markusa odwiedziła go po raz pierwszy w Polsce też zwróciła uwagę na jakość dróg.
Co im w Polsce przeszkadza? Generalnie brakuje im rodziny i przyjaciół, którzy pozostali na Węgrzech. Tego braku nic nie może zastąpić. Judit mówi o braku słońca, tęskni za łagodniejszym węgierskim klimatem. Markus tęskni za żywym kontaktem ze swoim ojczystym językiem i ma wrażenie, że posługując się w zasadzie non-stop nieco uproszczonym angielskim jakim porozumiewają się ex-paci, jego węgierski też staje się uproszczony. Próbuje temu zaradzić czytając w ojczystym języku kiedy tylko znajdzie wolną chwilę.
Peter tęskni za zwyczajną, węgierską kiełbasą z papryką, bo polska jest inna: – Moi koledzy z pracy też bardzo lubią naszą kiełbasę, więc przywożę im ją z Węgier zamiast słodyczy. Timea z kolei tęskni za kuchnią, którą zapamiętała z domu. Za ostrymi potrawami: – Gdziekolwiek idę, nawet nie próbując jedzenia, proszę o paprykę i sól.
Moje miejsce na ziemi
Jak im się żyje w Polsce? – Ja już myślę po polsku, tu mam pracę, tu mam rodzinę, zakorzeniłem się tu. – mówi Istvan Tamczos. Timei Balajczy bywa trudno: – Jak jestem tutaj, to czuję się Węgierką. Jak jadę na Węgry to wydaje mi się, że w Polsce jest lepiej. Łatwiej jest należeć do jednego kraju. Widzę, to po tym jak moje dzieci szukają swojego miejsca. Tak często wysyłałam dziewczyny na Węgry, że czują się i Polkami i Węgierkami.
Judit Kovacs ma chłopaka Włocha, więc z Polską nie zwiąże się na długo, bo trudno jest dzielić życie aż między trzy kraje. Ale przez dwa lata mieszkania tutaj dostrzegła, że Warszawa pięknieje, miasto otworzyło się na rzekę, na bulwarach pojawiły się knajpki i ludzie. Nie ma nic takiego w naszym kraju, co by ją zniechęcało do życia i pracy tutaj. Po prostu los ułożył się inaczej.
Markus Sinkai w Polsce czuje się prawie jak w domu: – Moje uczucia i emocje są węgierskie, ale za każdym razem kiedy wracam z podróży służbowej, a dużo podróżuję, i ląduję w Warszawie mam wrażenie, że wracam do domu. Nie planuję na razie nigdzie się przeprowadzać. Czuję się tu po prostu szczęśliwy.
Peter Kerkay podsumowuje: – Kiedy się tu sprowadziłem planowałem zostać w Polsce na długo, może na zawsze, ale po tych z górą dwóch latach przekonałem się, że bardzo tęsknię za moją rodziną i przyjaciółmi na Węgrzech i że nie jest mi łatwo zbudować tutaj głębszą relację, znaleźć tę drugą osobę. Prędzej czy później postawię moją rodzinę i moją przyszłą rodzinę ponad karierą i wrócę na Węgry. Nie zamierzam zamieniać Polski na inny kraj, na przykład zachodnioeuropejski, po prostu wrócę do domu, żeby spędzić tam resztę życia.
Marta Dzbeńska Karpińska
politolog i fotograf, redaktorka portalu wrodzinie.pl